Czytając powieść Süskinda, bez reszty pochłonął mnie wykreowany przez niego świat, nie miałam wręcz możliwości stawiania najsłabszego nawet oporu. „Pachnidło” wciąga niczym niebezpieczny wir na środku oceanu, obezwładnia, przenosi w inną rzeczywistość, ale stanowi także ciekawe studium ludzkich zachowań, warunkowanych przez podrażnione zmysły. Zaskakujące, ile może od nich zależeć. Jak bardzo nas określają ale i mylą, wprawiają w nieopisane szaleństwo, nie zważając na racjonalne przesłanki.
Wyobraź sobie, że cały otaczający Cię świat składa
się tylko i wyłącznie z zapachów. Każdy przedmiot, rzecz, nawet osoba jest
zapachem. Nie liczy się absolutnie nic
innego, kształt, wielkość, kolor, tylko ta woń, dzięki której definiujesz
otoczenie oraz… samego siebie. Paradoksalnie jednak „pokurcz Grenouille”,
bohater Süskinda nie pachnie. Nie posiada własnego zapachu, co wzbudza skrajne
emocje u osób, z którymi się styka. Odstręcza ich, ale oni jednocześnie
odstręczają jego. Egzystując w niedostrzegalnym dla zwykłych śmiertelników świecie
zapachów, sam nie wydziela żadnego. Pozbawiony przy tym jakichkolwiek uczuć i
emocji, wiedzie swój wyjątkowo nędzny żywot wśród zapachów, a wśród ludzi o
tyle, o ile jest to konieczne, nawet nie do przeżycia czy przetrwania, tylko z
racji wymuszonych okoliczności, które następnie wykorzystuje do własnych celów.
Uciekając od ludzi, przeżywa wewnętrzne orgie, dziejące się tylko i wyłącznie w
jego umyśle i wnętrzu. Rozkosze różnorakich zapachów, stają się jego osobistą i
całkiem prywatną orgiastyczną ucztą, którą nie jest w stanie z nikim się
podzielić. Grenouille żyje zapachami, oddycha nimi, żywi się nimi. Wreszcie po
wielu trudach, udaje mu się osiągnąć coś niesamowitego, coś, co upodli ludzkość
u jego stóp, przekraczając wszelkie granice pojmowania. Morderstwa zostają
uzasadnione. Brak jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Cel uświęca środki.
Jednak, czy nie sensem każdego istnienia jest raczej dążenie do wytyczonego
celu, a nie jego osiągnięcie?