poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Tylko kochankowie przeżyją.

                                                   źródło: filmweb




To nie jest kolejny film o wampirach.

Reżyser Jim Jarmusch serwuje nam obraz niecodzienny o niepowtarzalnym klimacie. Znajdujemy tu miłość, przywiązanie, pożądanie ale i mękę życia wiecznego życia. Fani „Zmierzchu” nie mają tu czego szukać. „Tylko kochankowie przeżyją” to film stosunkowo ubogi w wartką akcję, ale za to bogaty w myśli, nie zawsze proste i tak oczywiste, jak mogłoby się wydawać, naszpikowany aluzjami, niedokończonymi zdaniami, które pozostawiają spore pole do popisu dla potencjalnych interpretatorów. Ciekawa jest choćby aluzja imion dwójki głównych bohaterów do Adama i Ewy, na których rysunek trafia przez przypadek Eve, przeglądając niebotyczne stosy swoich książek. Ona sama wymownie zatrzymuje wzrok na rycinie, zastanawiając się nad znaczeniem wizerunku pierwszych rodziców. Być może egzystencja jaką wiedzie razem ze swoim mężem jest karą za grzech istot, które zapoczątkowały rodzaj ludzki? Ostatecznie Eve i Adam, byli przecież kiedyś ludźmi, z wszystkim słabościami i ułomnościami, z którymi człowiek zmaga się od zawsze. Paradoksalnie, wydawać by się mogło, że przez te kilka setek lat, coraz bardziej w nich obojgu narasta właśnie człowieczeństwo. W wieczności są ciągle razem ale jednak osobno. Są małżeństwem, kochankami, przyjaciółmi. Mimo to, mieszkają w dwóch różnych miejscach, oddalonych od siebie o tysiące kilometrów. Razem z nimi żyją ich pasje, ona zachwyca się literaturą, on kocha muzykę. Są im oddani prawie tak bardzo jak sobie samym, a jednocześnie wydają się zobojętniali na wszystko inne wokół. Ta obojętność uderza, podobnie jak emanujący z postaci spokój. Ich życie jest cierpieniem  ale zarazem pięknem samym w sobie. Okazuje się jednak, że śmierć jest możliwa, a gdy staje się na wyciągnięcie ręki, przestaje być pożądana… W końcu przeżyją tylko kochankowie.
            
            W filmie Jarmuscha gra wszystko. Przyciąga hipnotyzująca muzyka, świetnie obsadzona w roli Eve, Tilda Swinton oraz robiący nie mniejsze wrażenie w roli Adama, Tom Hiddleston. W rolach drugoplanowych pojawili się Mia Wasikowska oraz John Hurt, dopełniając całości. Niezwykle godne polecenia.



piątek, 4 kwietnia 2014

V. Woolf, Noc i dzień


Ani noc ani dzień.




Dawno już nie miałam tak mieszanych uczuć po przeczytaniu książki. Virginia Woolf z jednej strony posiada świetny warsztat pisarski, co widać już po pierwszej stronie lektury, jednak jeśli chodzi o konstruowanie fabuły, na którą miałyby się składać, uwaga! zdarzenia? Hmmm… niekoniecznie. Książka ma prawie 600 stron, z czego jakieś 200 spokojnie można by wyrzucić. I to wybierając na chybił trafił które.
            Lektura składa się z przytłaczającej ilości przemyśleń postaci oraz ich zmagania się z własnym niezdecydowaniem oraz niemożnością określenia własnych pragnień, które popychałyby do czynu. Skutkiem czego, czynów tu jak na lekarstwo. Nie mówiąc już o spontaniczności zachowań bohaterów. Natłok rozmyślań poszczególnych postaci wyjątkowo męczący. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że rozmyślania te zazwyczaj do  niczego nie prowadziły, niestety. Trzeba jednak przyznać, że opisy uczuć i wewnętrznych przeżyć bohaterów, uwzględniające szczegółową mimikę twarzy, gesty, ruchy rąk – wykreowane  po mistrzowsku.
W dziele Virginii Woolf  króluje najpełniejszy realizm. Czytelnik może odnieść wrażenie swoistej podróży w czasie i na własne oczy zobaczyć, a na własnej skórze poczuć ducha minionej epoki. Jednak w trakcie lektury, przygwożdżony już solidnie nacierającymi zewsząd „A co, jeśli? A może jednak? Sama nie wiem..” itp., itd. Wyłania się obraz autorki, która sama zmaga się z własnymi demonami, niemożliwymi do okiełznania, przez co miejscami powstaje mały myślowy chaos, znów nie prowadzący do niczego.
Podsumowując, język i forma piękne ale całość powieści odpycha tak, że trudno ją nawet sensownie ocenić, staje się wręcz mdła, pozostawia wrażenie dziwnego, nieokreślonego smaku niejedzonego dotychczas nowego owocu, o którym chce się jak najszybciej zapomnieć, bo nie przypadł nam za bardzo do gustu, chociaż pierwszy kęs nas zaintrygował.