Tessa
d’Uberville – historia kobiety wyklętej.
Thomas
Hardy roztacza przed nami angielski XIX wiek w pełni rozkwitu ze swymi
konwenansami i protestanckim moralizatorstwem. A główna bohaterka? To biedna
Tessa, która pozbawiona własnej woli z własnej woli (sic!) wpadła w sidła niezrozumiałych
ambicji własnych rodziców, zachłyśniętych minioną chwałą dawno zapomnianych przodków
gnijących w odmętach dziejów i kamiennych grobowcach. Rzucona w nurt przypadków
i nieszczęśliwych spotkań, naciskana przez społeczny ład i moralny porządek.
Targana wichrami namiętności, burzą wewnętrznych rozterek i falami żalu oraz
poczuciem niesprawiedliwości. Niczym mała, niestabilna łódka na wzburzonym
oceanie nieubłaganych
konwenansów, która niestety wywraca się i tonie.
Chociaż jej życie mogło
upłynąć w spokojnym trybie, przy gospodarstwie z mężem, popijającym zaraz po
ślubie jedynie od czasu do czasu, by na starość zakończyć nędzne i z czasem
coraz bardziej bezproduktywne życie tonąc w morzu alkoholu, pozostawiając
spracowaną i zaniedbaną żonę z gromadką umorusanych dzieci… I nie, to nie jest
wymysł sfrustrowanej feministki, tylko podążanie tropem myślenia samego Hardy’ego
i obrazu angielskiej wsi, jaki nam ukazuje.
Tak czy owak, życie
Tessy dalekie było od powyższego i temu podobnych schematów epoki. Została
uwikłana w pułapkę konwenansów, które współczesne społeczeństwo dawno już
wyparło. Czytając powieść Hardy’ego ma się wrażenie, że główna bohaterka
pozbawiona jest możliwości sfinalizowania jakichkolwiek procesów decyzyjnych
według własnego „widzimisię”. Decyzje te są ukierunkowane przez przyjęte
odgórnie sztywne zasady moralne. Zaryzykuję stwierdzenie, że kobieta ta nie ma
zupełnie władzy nad swoim życiem, jest z niego wyłączona, decyduje o nim ogół a
nie ona sama. Jeden błąd, który okazuje się tragiczny w skutkach poniekąd przekreśla
młodej kobiecie szansę na zaznanie szczęścia w dalszym życiu. Widmo
niefortunnego zdarzenia z przeszłości ściga Tessę i decyduje o jej dalszych losach.
Sytuacja z punktu widzenia współczesnego czytelnika, wydaje się być kuriozalna
a poczynania bohaterów niemal całkowicie niezrozumiałe i w związku z tym
irytujące. Nie chcę wdawać się w niepotrzebne szczegóły, aby nie psuć
przyjemności z czytania wszystkim zainteresowanym, bo mimo że Hardy potrafi
tworzyć pretensjonalne sytuacje, to czyta się go z przyjemnością. Godny uznania
jest tu przede wszystkim język oraz wszechobecna ironia, nie zawsze
dostrzegalna na pierwszy rzut oka oraz wynikająca z niej krytyka przyjętych
ówcześnie zasad i porządku społeczno-moralnego.
Hardy to niewątpliwie
angielska klasyka i sądzę, że mimo wszystko warto się zapoznać z twórczością
tego autora. W moim dorobku czytelniczym to jego druga pozycja. Pierwszą był „Juda
nieznany”, który pozostaje w moim osobistym rankingu o klasę wyżej od „Tessy…”.
Jeszcze kiedyś o nim napiszę ; )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz