piątek, 4 kwietnia 2014

V. Woolf, Noc i dzień


Ani noc ani dzień.




Dawno już nie miałam tak mieszanych uczuć po przeczytaniu książki. Virginia Woolf z jednej strony posiada świetny warsztat pisarski, co widać już po pierwszej stronie lektury, jednak jeśli chodzi o konstruowanie fabuły, na którą miałyby się składać, uwaga! zdarzenia? Hmmm… niekoniecznie. Książka ma prawie 600 stron, z czego jakieś 200 spokojnie można by wyrzucić. I to wybierając na chybił trafił które.
            Lektura składa się z przytłaczającej ilości przemyśleń postaci oraz ich zmagania się z własnym niezdecydowaniem oraz niemożnością określenia własnych pragnień, które popychałyby do czynu. Skutkiem czego, czynów tu jak na lekarstwo. Nie mówiąc już o spontaniczności zachowań bohaterów. Natłok rozmyślań poszczególnych postaci wyjątkowo męczący. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że rozmyślania te zazwyczaj do  niczego nie prowadziły, niestety. Trzeba jednak przyznać, że opisy uczuć i wewnętrznych przeżyć bohaterów, uwzględniające szczegółową mimikę twarzy, gesty, ruchy rąk – wykreowane  po mistrzowsku.
W dziele Virginii Woolf  króluje najpełniejszy realizm. Czytelnik może odnieść wrażenie swoistej podróży w czasie i na własne oczy zobaczyć, a na własnej skórze poczuć ducha minionej epoki. Jednak w trakcie lektury, przygwożdżony już solidnie nacierającymi zewsząd „A co, jeśli? A może jednak? Sama nie wiem..” itp., itd. Wyłania się obraz autorki, która sama zmaga się z własnymi demonami, niemożliwymi do okiełznania, przez co miejscami powstaje mały myślowy chaos, znów nie prowadzący do niczego.
Podsumowując, język i forma piękne ale całość powieści odpycha tak, że trudno ją nawet sensownie ocenić, staje się wręcz mdła, pozostawia wrażenie dziwnego, nieokreślonego smaku niejedzonego dotychczas nowego owocu, o którym chce się jak najszybciej zapomnieć, bo nie przypadł nam za bardzo do gustu, chociaż pierwszy kęs nas zaintrygował.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz